Nie jest mi znany system rozwoju
duchowego, czy nawet systemu rozwoju psychologicznego w którym za wzrost uważało
by się gromadzenie dóbr...
Więcej i więcej, w ciągłym pędzie ku
zwiększeniu ilości posiadania odsuwamy się od spotkania czystej esencji tego kim jako
nagie charaktery, jesteśmy. Wydaje się nam, współczesnym ludziom że stanowi nas
to co mamy. Że definiuje nas ilość, a nie jakość form którymi podczas życia
obrośliśmy. Być może przekonstruowaliśmy w oparciu o ten paradygmat strukturę społeczną, a i nasza konstrukcja psychiczna zaczyna doświadczać transformacji
pod naciskiem powyższej idei posiadania.
Chcemy być wolni. Rzecz
jasna żyjemy w świecie w którym faktycznie, odpowiednia kwota na
koncie jest w stanie stworzyć w nas poczucie że mamy swobodę ruchu w każdą
stronę. Mamy wtedy narzędzia do realizacji swoich pasji... no ale tak, czym
właściwie jest ta pasja... Tej odpowiedzi często zasób finansowy nie ofiaruje nam w gratisie.
Podczas swojego życia
byłem i jestem świadkiem „przejść” z uwikłań, wprost do wolność wykonanych przez nie
zawsze zdecydowane na taki ruch osoby. Mam na myśli decyzje ze świadomością całego procesu z jakim takie przejście się wiąże. Taka zmiana jest często dziełem przypadku,
zbiegiem okoliczności ściągniętym na daną postać siłą podświadomej potrzeby
uwolnienia się z niewygodnej sytuacji w której przebywa. Każdy kto kiedykolwiek, chociaż na chwilę doświadczył czym
jest wolność, będzie ją zawsze cenił ponad wszystko co doczesne. Niestety.
Wolność jest jak heroina, nie pozwala o sobie zapomnieć tak łatwo. To jak wygląda nasz, żywot współczesnego człowieka nie prowokuje zbyt łatwo takich doświadczeń, ot tak po prostu – w toku codziennych spraw. Często trzeba
sobie tą swobodę działania zapewnić, wygryźć a czasem nawet bezwzględnie wywalczyć. Czym
właściwie jest wolność? Gdzie się zaczyna, na ile człowiek jest w stanie z
niej czerpać nie wieszając się na gałęzi za szyje podczas drogi do jej osiągnięcia?
Osobiście jestem zwolennikiem
koncepcji oceanu Samsary. Wszystko co żyje, jest ograniczone limitem czasu i cielesnością.
Jak się domyślamy, prawdziwa wolność nie znosi
żadnych ograniczeń. Jeżeli dłużej się zastanowimy na tym jak poczucie czasu nas
ogranicza, oraz że generalnie czas jest wymiarem funkcjonujący jedynie w ludzkim
umyśle, pewnego rodzaju patologią świadomości, która powstała ze strachu przed
zagubieniem się w nieograniczonym, nieobjętym wszechświecie mamy szansę zrozumieć że nosi on cechy potężnego ograniczenia szeroko rozumianej wolności. Jestem TU. Jak gwóźdź
przybijający ego do planszy życia. Brzmi troszkę strasznie, troszkę smutno,
szczególnie że jesteśmy nauczeni że czas płynie, że czas się kończy i że czasu
nie ma. Ale, jak każdy kij ma dwa końce tak ten nie ma. Czas jest pętlą. Pierwszym krokiem do uwolnienia się z okowów ludzkiego strachu jest
ugruntowanie w sobie poczucia że to my ustalamy zasady tego jak liczymy, czy w ogóle liczymy ilość przelanej wody podczas naszego, osadzonego w ciele tutaj
przebywania. Bo woda, jak każdy wie jest w zamkniętym obiegu. To że sobie popłynęła,
nie znaczy że wpłynie z drugiej strony. Podobnie jest z czasem. Ah, ta biedna nauka. Oko i szkiełko na
mikroelementy, ale kompletny brak zaufania do niepowtarzalności doświadczeń...
Jeśli wymyśliłeś sobie że jesteś
ciałem, to proponuje Ci serdecznie przekonać samego siebie że masz ciało. Ale
nie tylko ciało. Jesteś skrajnie bardziej skomplikowaną formą niż ten zlepek atomów który nazywasz sobą. Dzień Dobry. Przydadzą się do tego techniki
medytacyjne, najbardziej te które każą Ci spotkać się z naszą najdroższą siostrą
- Śmiercią. Jedyne co wydaje się być pewne przebywając w ludzkiej okolicy to ZMIANA. O
boże! A czemu śmierć najdroższa, a czemu siostra? Wiesz... jak nazwiesz kogoś kto idzie z Tobą przez
całe życie, czy chcesz na niego patrzeć czy nie? Kogoś kto kiedy się z nim
zaprzyjaźnisz daje Ci motywacje do ruszenia tyłka z kanapy w celu doświadczenia
siebie w tym życiu, bo przecież jak wiesz – nic nie trwa wiecznie ( oprócz wieczności ). Przyjmuje schronienie w nieubłaganej świadomości śmierci. I jest to mój oręż w
konfrontacji z każdym strachem. Jak się dobrze człowiek zastanowi to się też
okazuje że każdy strach można sprowadzić do strachu przed zejściem z tego
świata. Aaa, mysz! - ten również.
Fajnie jest czuć że można
wszystko, jak nie teraz to później. Że to co mam i tak nie jest moje, że gnicie jest i że się rozwala, rośnie i kwitnie i że kopne kiedyś w kalendarz, a
w trumnie nie ma gniazdka usb ani Wi-fi. Lubię to poczucie że napędza mnie wola
i dusza, a nie kanapka z serem. Bez siły życia nic mi po twardej materii.
Sam miałem to szczęście
że w tą materię nie obrosłem, nie wiem tak naprawdę co byłoby ze mną bez takiego, poniekąd wymuszonego
doświadczenia. Może płakałbym że nie mogę wziąć talerzyka w wisienki przy
przeprowadzce do setnego mieszkania. Nie wiem. Kiedy miałem 13lat
zacząłem wychodzić z rodzinnego domu na kwartały, nie na popołudnia. Mój ojciec
wiedziony cugiem swojej choroby systematycznie zmniejszał mój dobytek
zamieniając go w procesie trawienia od mało wytrawnego alkoholu, w pospolity mocz. Produkując w ten sposób jedynie przemoc, ulotne wizje i bełkot. Spoko. Wszystko jest
święte. Dotknąłem świętości nie posiadania, a wraz z nią wolności bycia
bez obawy że nie mam. O, nie mam. Ale jestem. O, jestem!
Miałem w życiu kilka później ulokowanych w czasie prób samodzielnego
gromadzenia, ale doświadczenie wielu lat życia z podstawowym minimum dało mi
poczucie swobody którego ciężko się teraz wyrzec. I też nie żebym chciał się go wyrzekać. Lubię to że mogę
wstać, spakować się i iść. Ciężko jest to opisać, chyba że w pochwalnym eseju
dla kultury nomadycznej, lub... Wolności przez duże W. Ponieważ jak mówią ludzie mądrzy, co się rusza - to żyje.
Jak już pisałem byłem
świadkiem wielu uwolnień, wielu bolesnych porodów. Ludzie budzą się ze snu posiadania
poprzez wyrzeczenie się przywiązań do plastiko-drewno-bawełno-metali. Ale przedewszystkim poprzez wyrzeczenie się przywiązań do przywiązań. Ile
płaczu, ile potu, sił, pieniędzy i czasu ( sic! ) kosztuje wyjście z tej marnej
studni uwikłań. To wie najlepiej ten który znalazł się po drugiej stronie tego długiego i chybotliwego mostu. To pierwszy krok, pierwszy krok do rozpoznania siebie jako
istoty w pełni przygotowanej do funkcjonowania na tej planecie. Struktura i
forma, owszem istnieje, działa ale to nie znaczy że jest jedyną formułą. Kiedy
zaczynamy ufać, przejmować kontrole na każdym poziomie naszej egzystencji zauważamy że chaos którego się tak bardzo baliśmy to de facto poszukiwane
otwarte wody. Ocean Samsary przeistacza się w oceanem możliwości. Nawigator, kapitan i
załoga na statku mają wszyscy naszą twarz. I jak chce to płynę w lewo, a jak nie
chce to nie płynę nigdzie. Ot, co.
Chciało by się rzecz, oto
jest życie! To jest Przebudzenie - przez duże Pe, rzecz jasna! Faktycznie jest to odcięcie pasożyta którego
kapitalistyczna i materialistyczna struktura podpina nam skrzętnie przy
początku naszego życia, a my karmimy tego zwierza ludzkim
strachem. Jak lepiej uzależnić człowieka od maszyny, niż dając mu poczucie
że maszyna go potrzebuje – a on bez niej zginie marnie. Generuje się strach
przed nieposiadaniem, a posiadanie odznacza się jako miedzy ludźmi jako zwycięstwo. Dlatego też
pierwszym krokiem do wyzwolenia, nie tylko w mojej pisaninie, ale też w
większości systemów mistycznych jest zminimalizowanie swoich zasobów
materialnych do niezbędnego zera. Śmiem twierdzić, że jest to krok najpierwszy.
Nie miałem okazji spotkać jeszcze nikogo kto zaznaczałby się jasnością wglądu,
a nie przeszedł na swojej drodze momentu całkowitego okrojenia. Gdzie jesteś człowieku ?
Kim jesteś człowieku ? Chcesz się dowiedzieć...No przecież.
Pozostań sam ze sobą,
oddziel swoje intelektualne ziarna od plew przyzwyczajeń.
Niewiarygodną ilość uwagi, a co za tym idzie energii pochłania z nas utrzymywanie wokół siebie zasobów nie opartych bezpośrednio na naszych potrzebach życiowych, a jedynie na strachu który od społecznie targamy na plecach. Konta w banku, kolejne ciuchy, czy znajomych którym w kółko odpisujemy to samo, na to samo pytanie. A życie, szczególnie te które ma prowadzić do iluminacji wymaga klarownej puli koncentracji. Chcesz dotknąć oświecenia? Przestań pożerać. A ja bym jeszcze dorzucił, zostaw sobie tylko tyle maneli ile jesteś wstanie unieść na raz. Na raz przez kilka godzin, oczywiście. Już sam proces obierania się ze skórki, aż do nasionka zaprowadzi Cię dalej niż wszystkie warsztaty za które w ostatnich latach zapłaciłeś. Do esencji człowieku, do wolności...
Boisz się ? Bez strachu nie ma rozwoju, nie rodzi się wolna wola. Zainteresuj się swoim fundamentem, pamiętaj że po coś jesteś rozwiniętą małpą lub delfinem...
Do zobaczenia po drugiej stronie
lustra.
Komentarze
Prześlij komentarz