Przeliczyłem,
nie mierzyłem.
Postanowiłem wyciągnąć taką właśnie jak
poniższa średnia. Głownie lądem, aczkolwiek zdarzały się też
powietrzne wojaże,wodnych też nie brakowało. Azja, Afryka,
Europa, Ameryka, Oceania. Sumując tak właśnie uśredniana kwotę,
wygląda na to ze mam co najmniej 250 tysięcy kilometrów na
liczniku. Biorąc pod uwagę że większość była zrobiona na
czterech kołach, z prędkością ( kolejny raz z lenistwa
uśredniona) 100 km na godzinę wychodzi na jakieś dwa miesiące bez
przerwy spędzone w poruszającym się aucie. Nie jeden kierowca
ciężarówki by mnie wyśmiał, bo nie jest to jakaś zatrważająca
wartość, ale...
Najlepiej
stanąć w dobrze widocznym miejscu, osobiście używam kartki z
kierunkiem w który chcę się dostać. Miasto wioska, czasem kraj.
Zależy w której części globu jestem - "zasady" są inne, albo też ich nie ma. Co jest na pewno - to efekty.
Próbowałem
już z psem, psami, para mieszana, parą niemieszana, trójka,
czwórka, siódemka. W lato, w zimę, w zimne lato, w noc i w dzień.
Autostop.
Jeden z budzących największe kontrowersje sposobów przemieszczania się. Interesujący z pobudek czysto hazardowych, podróżując w ten sposób nigdy nie wiesz do końca jak będzie wyglądała Twoja droga. Z powodów społecznych - przez kilka godzin spędzonych razem w aucie często lepiej poznajesz ludzi niż przez lata życia wspólnie pod jednym dachem. Pełny też wartości samo poznawczych - nie często przecież w życiu codziennym mamy okazje na konwersacje twarzą w twarz z drugim człowiekiem dłużej niż godzinę, i głębiej niż na temat pogody i polityki. Można by długo rozprawiać nad tym jak istotny jest dla nas ludzi bezpośredni i nieskrepowany kontakt miedzy ludzki. Skracając wywód, stwierdzam ze jest dla naszej psychiki tak istotny, jak woda dla naszego ciała.
Historii
jest cała masa, każdy kierowca to przecież człowiek.
Przedstawiciele tej rasy jak wiemy mają w zwyczaju znacznie różnić
się jeden, od drugiego. Można jednakże po pewnej dawce
doświadczenia rozróżnić jakieś tam bardziej wybijające się
przed szereg typy. Jest ich sporo, nie będę ich tu opisywał bo
każdy ma prawo do własnych doświadczeń, a ja nie mam zamiaru
nikomu fundować uprzedzeń.
Gdzieś
przy zagubionej autostradzie nr 700202. W środku hiszpańskiego
lata, gdzie kranówka smakuje jak wczorajsza herbata. Obsługa nie
istnieje ( na pewno przez najbliższe 5 godz.), a betonowa patelnia
pali przez podeszwy. Tam właśnie widok ciężarówki wjeżdżającej na przy autostradowy parking
potrafi zdziałać cuda większe niż nie jeden święty obrazek.
Właśnie one -ciężarówki, te potwory drogi na które tak wszyscy
narzekamy. Hałasują i smrodzą. Są hermetycznymi tworami do
których swoistego światka mało kto ma dostęp. Kierowcy
ciężarówek, mędrcy drogi naszych czasów. Osadzone w tym
wszechświecie postacie nadające mu soczysty charakter. W
ciągłym ruchu, godzinami, dniami, miesiącami. Toczą się w dzień,
i w noc. Napędzane potrzebą posiadania. Niby komórki tlenowe
konsumpcjonizmu. Ten nieprzerwany ruch tworzy idealną matrycę dla
takiego wolnego rodnika jak autostopowicz. Mając świadomość że
transport trwa nieprzerwanie, że ten szalony ruch nie ma początku
ani końca, kręcimy się na karuzeli korzystając z jej
opętanej dynamiki. Skoro urodziliśmy się w takich czasach w
których nie podróżować to nie żyć, to żyjmy do jasnej ciasnej !
Rozgrywka
zaczyna się na długo przed momentem kiedy widzi Cię nadjeżdżający
kierowca. Bądź kiedy Ty kierowco widzisz stojącego gdzieś autostopowicza.
Relacja z miejscem które wybierasz, relacja z drogą którą
podróżujesz jest wielokroć szerszym, choć nie mniej ważnym
zagadnieniem niż sama rozmowa podczas jazdy. Bo przecież cały
autostop opiera się niejako na farcie, a konkretniej na decyzji
dokąd, jak szybko i w jakim towarzystwie. Zwykle wszystko
rozpoczyna się, i kończy w naszym umyśle i w decyzjach przez jego
filtr podejmowanych.Tak też bywa ze stopem.
Nie raz rzucałem mięsem, lub czymkolwiek co
miałem pod ręka, przeklinając każda kolejna cześć społeczeństwa
czekając któryś tam dzień na pustkowiu. Nie raz błądziłem
nawet nie próbując znaleźć kierunku. W plątaninie dróg, gąszczu
zakrętów i wyborów można śmiało poddać się sile swojej
intuicji. Pogubienie w moim mniemaniu wcale nie jest stanem którego
należy panicznie unikać. Jest w nim siła rozpoznania, siła
doświadczania siebie w stanie surowym. Lubię prowokować ten stan.
A autostop i jego bez planowa formuła sprzyjają temu jak mało co.
Idź, pogub się człowieku! Odpuść sobie na chwilę kolejne
przystanki. Pomiń jakiś element. Daj sobie pokrążyć. Zrób jedno
kółko więcej. Pozwól sobie na rozpuszczenie. Nie rób nic. Naucz
się trwać, przytul się do tego gdzie teraz jesteś. Tutaj gdzie stoisz
jesteś całkowicie sobą.
Cierpliwości. Na wszystko jest odpowiedni czas. Każdemu spotkaniu potrzebna jest
sprzyjająca mu przestrzeń.
Dobra,
zatrzymuje się samochód. Uchyla się okno i zaczyna się krótka
wymiana uśmiechów, informacja dokąd każda ze stron podąża, a
jeśli odpowiedzi się nakładają - wsiadamy. Po kilku standardowych
pytaniach o kierunek, motywacje, wiek i narodowość wchodzimy
głębiej w rozmowę. Nierzadko wkraczamy w rolę spowiednika. Spotykałem się często z sytuacją w której
kierowca zabierał mnie głównie po to żeby się z czegoś wygadać. Schodzimy więc na tematy polityczne, w Polsce generalnie
obgadujemy innych, rozmawiamy o filozofii, muzyce, kinie, opowiadamy
dowcipy, słuchamy dowcipów, wymieniamy podglądy na tematy
kulinarne i religijne. Głaszczmy psa, karmimy dziecko, jesteśmy
karmieni przez dziecko, zmieniamy muzykę, pilnujemy mapy, robimy
kanapki, śpimy, patrzymy czy kierowca nie śpi, gapimy się przez
okno, liczymy słupki przy drodze, milczymy. Po blisko nieokreślonym
czasie, kilku kilometrach, być może dwóch dniach gdzieś tam
wysiadamy. Rozprostować kości, napić się wody, znaleźć karton
na następną tabliczkę, a jeżeli słońce zaczyna się przytulać
do horyzontu rozejrzeć się za rozsądnym miejscem na noc. To nie
koniec naszej podróż. Jutro ruszamy dalej, a trzeba też odsapnąć.
Po
kilku dniach takiej włóczęgi tworzy się nad nami „balon”
ulotności. Wydaje się że moglibyśmy tak bez końca. Troszkę do
przodu, jakaś rozmowa, jakaś muzyka, jakieś jedzenie. Kolejny las
nocą w którym kładziemy mate, i przykrywamy się śpiworem.
Kolejny las który budzi zapachem liści. Kolejna stacja benzynowa
jest dla nas łazienką i jadalnią. Raz ślimaki zostawiają długie,
obślizgłe pręgi na plecaku. A raz komary nie dają usnąć do
rana. Kiedyś podejdzie ciekawski lis sprawdzić niecodziennego
gościa i wywąchać jego intencje. Czasem niebo jest piękne i otwarte, a
gwiazdy lśnią na nim jak krople wody na opalonej skórze. A czasem
ściana deszczu każe czekać i skupić się na obserwacji
ulatującego czasu. Są spotkania z kierowcami, ale są też
spotkania ze samym sobą. Ilekroć ruszam w podróż, wiem że
popełniam samobójstwo na swojej dotychczasowej formie. Nigdy nie
miałem poczucia że jestem stały, raczej czuje głęboko że
pozostaje w ruchu. Jest wiele plemion które uważają że człowiek
w podróży jest święty. Myślę że ta świętość polega głównie
na tym że podróżnik dotyka esencji życia, surowości spotkania z
losem. Jest to krok w stronę hołdu dla natury, doświadczania
jej wśród jej najgłębszych prawd.
Zastanawiałem
się czy pisać tutaj swoisty przewodniczek po tym jak jeździć
stopem, czy tylko dzielić się doświadczeniami i historiami.
Stwierdziłem ze kilka mądrych porad wujka Tadka nie zaszkodzi, a mi
będzie lżej jeśli podzielę się tym co wykombinowałem
podróżując.
Staram
się (było tu słowo "zawsze”, ale skłamałbym gdybym go
użył w jakimkolwiek kontekście odnośnie stopowania) stawać w
miejscu które wydaje mi się zbierać jak największy ruch przy jak
najmniejszej prędkości. Daje to statystycznie największe szanse na
wylosowanie z przestrzeni sytuacji która nam odpowiada. Czyli
spotkanie tego jedynego, upragnionego...
Jeżeli
jestem zmęczony, zniechęcony, lub po prostu mam dość na dziś -
idę spać. Życie, a szczególnie wolne życie ma przynosić ulgę. I
tak Panie nigdzie szybciej nie dojedziesz.
Mam
wrażenie ze głównymi przeciwnikami stopowania są kaptur na głowie i okulary
przeciwsłoneczne na facjacie. Następnie wyróżniłbym ulewne deszcze, noc, brak
generalnego skupienia i stanie w miejscach w których widać nas
przez mniej niż 10s... zanim się nas minie - lub też nie minie. Na
pewno pomaga zajęcie pozycji przy drodze w kierunku w którym chce
się jechać, choć nie zaliczyłbym tego do kategorii "obowiązkowe".
I
znów łyk wody, butelka wody takie proste a ratuje życie...
Zdecydowanie
lepiej jest przejechać 50 km mniej a zatrzymać się w miejscu z
dostępem do wody właśnie, kawałkiem dachu ( jeżeli jest
jakakolwiek szansa na deszcz) i większym ruchem, niż po 300 km po
środku pól niedojrzalej kukurydzy, godzinę piechota od autostrady
która jechaliśmy. Komunikacja z kierowca, znajomość trasy i
artykułowanie swoich potrzeb zwiększa drastycznie szanse
znalezienia się tam gdzie znaleźć się planowało, a nie tam skąd
trzeba będzie drałować, skakać, wspinać się z plecakiem żeby
wrócić na drogę która wcześniej jechaliśmy. Nie policzę ilości
rozwalonych butów, razów pociętej skóry jakimś południowym
kującym szachrajstwem. Przeskoczonych barierek, pokonanych tuneli
pod sześcioma pasami autostrady. Dni spędzonych na wracaniu na
obraną trasę. Nauczyłem się dzięki stopowaniu brania tylko tyle
ile jestem w stanie udźwignąć, podejmowania tylko takiego ryzyka
którego konsekwencje mam siłę przyjąć na klatę. Nauczyłem się
drogi środka, i tego że przegięcie w jakimkolwiek temacie w stronę
marginesu, każe mi się spotkać z przeciwnym krańcem sytuacji
równie szybko. I nie mniej intensywnie. Niewątpliwie można nazwać włóczęgę
szkołą charakteru.
Osobnym
tematem jest wyposażenie i przygotowanie na dłuższe stopowania. Każdy kto podróżuje od jakiegoś czasu ma wypracowany swój
osobisty, podstawowy zestaw gadżetów bez których się nie rusza
nigdzie. Dla mnie jest to na pewno mały składany nóż - narzędzie
niezastąpione w setkach przypadków. Bez niego czuje się poważnie zagubiony w czasie i przestrzeni, jest on ze mną
zawsze czy w lesie, czy w mieście. Ku częstemu zdziwieniu
otaczających mnie ludzi. Trzeba się przyznać.
Życie w podróży odciska na nas piętno.
Mam wiele manier które w osiadłym trybie życia nie mają żadnego sensu. No może oprócz stricte romantycznego.. . Mając przy sobie nóż mogę otwierać dziewczynie orzechy na nocnym spacerze.
Życie w podróży odciska na nas piętno.
Mam wiele manier które w osiadłym trybie życia nie mają żadnego sensu. No może oprócz stricte romantycznego.. . Mając przy sobie nóż mogę otwierać dziewczynie orzechy na nocnym spacerze.
Latarka
- lepiej mieć niż potem leczyć zadrapania od krzaków, skręcone
kostki, przecięte podeszwy czy rzucać mięsem ze się zgubiło
portfel z dokumentami "i jak ja go znajdę jak jest noc "?
Oszczędza tez niezapomnianych momentów budzenia się w mrowisku lub 5 metrów od publicznej "sralni". Pomijam elektryczne
pastuchy, druty kolczaste, jeżyny i wszelkiego rodzaju atrakcje
zaliczane do bolesnych i bez światła niezauważalnych. Ale tak jak
wyżej, uważam ze zasad generalnie nie ma, i na pewno ciekawie jest
tez czasem wpaść w krzaki po ciemku. Sam jeździłem sporo czasu
bez latarki, uważam ją teraz za luksus bardziej, niż za
podstawowy ekwipunek. Marker, ołówek, długopis, farby czy kredki -
znacznie skracają czas podroży, zwiększają szanse na złapanie
kogoś jadącego na dłuższym dystansie,oby w naszym kierunku. Nie
trzeba też po środku Francji, prosić Niemców o ołówek po
angielsku, czekając na nich 6 godzin - bo się nie mówi po francusku. Reszta wydaje mi się
zupełnie osobistym wyborem. Co, i w jakich ilościach weźmiemy ze
sobą naprawdę zależy od nas, a najbardziej od tego jak chcemy
spędzić czas w podroży. Polecam serdecznie wszelkiego rodzaju
pozornie niepotrzebne i absurdalne przedmioty. Dynamika włóczęgi,
szczególnie tak oderwanej od jakiegokolwiek planu jak stopowanie
potrafi przynieść niespodziewane zwroty akcji. W których
wieziona nie wiadomo po co dmuchana kaczka staje się dokładnie tym
czego potrzebowaliśmy. Generalnie - Have fun !!
Dla
mnie autostop stał się swojego rodzaju mapą do
eksploracji rubieży mojej osobowości, pracy z czynnikami losowymi,
programowania czasu i przestrzeni, rozpoznawania okoliczności i tych
że okoliczności konstruowania. Taka oto piękna możliwość na
doświadczenie losowości. Chociaż wszystko zaczęło się w nieposkromionej
chęci eksploracji, i braku na tą eksploracje kasy. Zawsze powtarzam
ludziom żeby dbali o spełnianie swoich marzeń, to tak ważne.
Żyjemy naprawdę krótko, nie przez całe życie mamy pełnie
sił na to żeby działać ze stu procentowym zaangażowaniem.
Wtłaczanie się w społeczne formy, tylko ze strachu przed
przyszłością nazwałbym umysłowym lenistwem. I chociaż mam
osobiście zdanie że przegiąłem z powyższym. Że moje kolana pamiętają każdy
kilometr który przeszły z plecakiem, mój mózg nabrał nawyków
włóczęgi, a dusza raz rozsmakowując się w wolności, nigdy
już bez bólu nie da się zamknąć do szuflady. Mimo że wiem że z
mało kim jestem w stanie szczerze wymienić się
doświadczeniami drogi, to wiem że inaczej nie mogłem. To kim
jestem jest bezpośrednio związane z tym co przeszedłem świadomie. Mamy
cel do którego dążymy, a co pomiędzy to już zależy od tego jak zatańczymy tą scenę. Narazie odpoczywam, ale na
pewno jeszcze nie raz wybiorę się daleko, gdzieś tam, wybiorę się stopem.
Komentarze
Prześlij komentarz