Przejdź do głównej zawartości

9. Eremita



Samotność. Ostatnio bardzo popularne słowo. Pomimo powiększającej się drastycznie populacji. Epidemii ludzkości na planecie ziemia, termin ten używany jest wokół nad wyraz często. Przeludnienie, bo inaczej się tego nazwać nie da. Zrobiło się nam tu cieleśnie gęsto. Za gęsto. Choć może się to wydać logicznemu obserwatorowi absurdalne, samotność stała się znaczącą częścią naszej codzienności. Przerost ego nad treścią spowodował że gramy chętnie tylko na pierwszych skrzypcach. Jak nigdy dotąd człowiek usiłuje odciąć się od źródeł naturalnego zasilania, pozostać sam ze sobą, o własnych siłach. Trudno jednak ocenić obiektywnie taką transformacje będąc jej częścią. Być może jest ona spowodowana naturalnym dążeniem do wysublimowania jednostki z masy zwanej społeczeństwem, a może to mechanizm ewolucji mający na celu poprzez osłabienie, i w efekcie zniszczenie więzi międzyludzkich, spowolnić nasz zaborczy pęd do zagarnięcia tej planety na absolutną wyłączność. Doświadczenie samotności, osamotnieni. Zaznacza się ono wyraźnie w wielu kulturach od tak zwanych niepamiętnych czasów. Objawia się tam jako stan dla wybranych, w pewnej manierze inspirujący jak i puryfikujący tychże którzy rzucili się w jej ramiona. Ukochana wszelkiej maści eremitów, myślicieli i świętych . Półkę dalej, choć w tym samym dziale straszy nas samotności beznadzieja, wraz z jej ostatecznością, utrata bliskich, skazanie na banicje. Człowiek pozostający sam ze sobą na czas dłuższy niż wizyta w toalecie jest konfrontowany z głębokimi, często mistycznymi doświadczeniami. Wydany jest na pożarcie siebie samego sam przez siebie.Rzucony w  dogłębną eksploracje osobistego labiryntu - tak postrzegamy ją w skrócie, współcześnie.

  Osobiście spotkałem się z nią kilkakrotnie, za każdym razem w odmiennych okolicznościach. Niekiedy wychodziłem jej na przeciw, prowokując te mitingi. Nie jest to proste zadanie pozostać całkowicie samemu. Trzeba często wytrwałości i czasu na pozamykanie wszystkich niedokończonych tematów. Postawienie kropek nad wszystkim co w procesie. Przede wszystkim decyzja o odejściu bywa czasochłonna. Choć często znikamy tylko na chwilę, to miewa ta chwila delikatny posmak śmierci. W czasach w których przyszło nam się poruszać, chwilowe chociaż odcięcie od głównego nurtu informacji takiego jak telefon komórkowy, internet, niepojawianie się regularnie w jakichś tam miejscach jest gwałtownie równoznaczne z porzuceniem pewnego rodzaju tożsamości wygenerowanej przez tą „obecność”. Tożsamość ta żyje dokarmiana naszym regularnym jej uwiarygodnianiem, nie nasycana takowym ginie marnie w czeluściach zapomnienia. Z dnia na dzień coraz mniej maili, telefonów. Zapadamy się powoli - acz jednostajnie pod podłogę. Pamiętają o nas tylko Ci którzy emocjonalnie są z nami związani. Pamięć cyfrowa choć bezwzględna, ma tendencje do gubienia informacji. Serce jak widać rzadko zapomina.
 Samotność w otoczeniu dzikiej przyrody. Nie spotykając ludzi czasem tmiesiącami. Pod otwartym niebem, z duchami mi bliskimi. Daleka od osamotnienia.Stan przyjemności i kompletnej swobody w uścisku z czystą esencją życia. Zaczyna się powoli,nieśmiało, opieszale. Wpierw smakuje odpoczynkiem z dodatkiem sielanki. Takiej uniwersalnej, w której robię se co se chce, i to tylko wtedy kiedy mam na to ochotę. Nie podlegam strukturom innym niż moje osobiste poczucie komfortu. Pan na włościach życia i śmierci. Przynajmniej takie mam wrażenie. Czas traci swoją sztywność, teraz moja kolei, ja nadaje tempo. Wreszcie jest przestrzeń na przemyślenia. Ukonstytuowanie planów, weryfikacje założeń. Procedura niezbędna do pozostania sobą, w ciągłości własnej osoby. Taka samotność rzadko bywa uciążliwa na dłuższą metę.Przynajmniej ja się nią nigdy nie zmęczyłem. Jednakże zaraz za tym startowym ustawieniem czai się też pierwsze swędzenie.
Pytania : Że co ja tu robię ? po co? I dlaczego... Czy nie mija mnie nic piekielnie istotnego kiedy tu siedzę sam? Może właśnie ktoś wygrywa mój milion dolarów? Może miłość mojego życia się nie doczekała mnie tam, na tym przystanku?
 Umysł ma swoje zagrywki żeby poddać sabotażowi każda próbę świadomego dostania się głębiej w jego zawiłości. Jedna z tych zagrywek jest poddawanie w wątpliwość obecnego stanu rzeczy. Często bardzo brutalne poddawanie w wątpliwość. Kto więcej niż ty sam jest w stanie wsadzać palce pod te najbardziej wrażliwe żebra?
 Współczesny człowiek, jakim i ja niewątpliwie jestem, przyzwyczajony jest do całkowitego prze-bodźcowania. Żyjąc wedle klasycznego scenariusza codzienności, na każdym kroku poddawany jest bombardowaniu strumieniem danych. Przerażająca ich ilość uderza w pole naszej percepcji wymuszając na nas ich analizę, przyciskając nas do podłogi jak wprawny zapaśnik swoim emocjonalnym ciężarem. Wychowujemy kolejne pokolenia w przyzwyczajeniu do takiego zagęszczenia. Istnieje pewne niepisane przyzwolenie na zwielokrotnienie substancji intelektualnej którą nasz mózg podczas swojego istnienia jest w stanie przyjąć na tak zwana „klatę”. Zastanawiając się, nie trudno jest wyobrazić sobie ze rzeczywiście, porównując do naszych pradziadków, przyswajamy w naszym życiu co najmniej niemoralna ilość treści. Czyżby znów ewolucja maczała w tym palce? Czyżby eksperymentalne zwierze z przerośniętym mózgiem zjadało się samo otumanione nadmiarem koncepcji? Nie mi to oceniać. Żyjemy w świecie w którym ilość nie gra już wielkiej roli, staram się więc w nim skupiać na przemycanych ukradkiem jakościach.
 Lądujący w miejscu gdzie nie jest się zapychanym na bieżąco agresywnie tłoczącymi się z otoczenia informacjami, w końcu mam szanse doświadczyć ozdrowieńczego szoku. Szoku pustki. Brak punktu na którym można by skoncentrować swoje wybujałe myśli niejednego już doprowadził do paniki. Nasza uwaga potrzebuje być wprowadzana na jednokierunkowy tor, a jeśli nigdy nie nauczyliśmy się tego toru prowokować sami, wedle uznania, a jedynie byliśmy wciąż kierowani na tory serwowane nam przez otoczenie, możemy doświadczyć drgawek przy pierwszym takim spotkaniu  z czarną dziurą czystej obecności. Analogiczny efekt znajdziemy wskakując z rozgrzanej słońcem plaży, do lodowatej wody. Zapalając ostre światło w kompletnie ciemnym pokoju. Kontrasty, szczególnie drastyczne zawsze okupione są bólem przejścia. Pierwsza brama to strach przecież, zazwyczaj strach o to do czego najmocniej przywykliśmy. Zatyka nas absolutnie przerażająca niemoc utraty. Konstrukcja naszego panelu sterowania podlega rzetelnej weryfikacji. Pojawia się czas i przestrzeń na to by sprawdzić wreszcie czy to czym żyjemy, to co nas karmi i co uważamy za cegiełki nas budujące, mieści się wciąż w dacie przydatności do spożycia. Brutalna aktualizacja. Mam takie wrażenie że za każdym razem kiedy dochodzi do takiego remanentu (zostając przy przenośniach z warzywniaka) okazuje się ze spora część asortymentu musi zostać zutylizowana.Zbiera się nam tego zastałego miału na filtrach teraźniejszości. Reakcja ego na taki stan rzeczy jest oczywista. Panika raz jeszcze, tylko mocniej. Nauczyliśmy się bać nagłych zmian bardzo wcześnie w naszym życiu. Wychodząc z brzucha naszych Mam. Nie będę się zagłębiał zbytnio w to jak ta trauma wpływa na nasze życie, i dlaczego musi to być doświadczenie z kategorii traumatycznych, zamiast być po prostu naturalnym – jest to temat na inny tekst. Jednakże warto zwrócić uwagę jak od początku jesteśmy upośledzeni w doświadczaniu tak organicznej przecież sytuacji jaką jest zmiana. Życie płynie, jest w nieustannym procesie. Nie istnieją formy ani treści doświadczalne przez nasza percepcje które nie podlegają tej zasadzie. Dlaczego? Dlatego ze sama percepcja pozostaje w nieustannym ruchu. A tam gdzie obserwator jest dynamiczny, nie ma miejsca na stabilne obrazy. 
W miarę upływu czasu, kiedy szok pierwszych chwil mija, zaczyna się miękkie, przyjemne bujanie. Rozpływają się struktury społeczne, odpadają zależności,luzują napięcia. Wszystkie koncepcje wcześniej tak bliskie że niedostrzegalne, nabierają specyficznego oddalenia. Tak jakby przestawały być częścią nas samych, a pozostawały jedynie narzędziami których używamy w codzienności.Wychodzimy jakby w tył, w bezpieczniejszą zdystansowaną pozycje. Odczucie iluzoryczności otoczenia zdecydowanie się wzmacnia. Doświadczyłem w tym etapie zapomnienia. Takiego zapomnienia które przywróciło mnie do pierwotność mojego istnienia. Pokazało ze jestem prostym mechanizmem, który błądząc bardzo łatwo jest skomplikować, a w efekcie popsuć. Bo proste mechanizmu nie lubią się komplikować. Doświadczyłem  zamiany mojej wyuczonej definicji rzeczywistości na definicje organiczną, kulistą. Zawartą w cyklach, nieskończona i nie zaczętą. Zdecydowanie nie hierarchiczną, nie chronologiczna. Ścisłą i ujednolicona w swojej pełni. Rozmywanie granic, zlewanie form. Defragmentacja poczucia czasu, doświadczania czasem przestrzeni. Bo przecież czas to taki nasz wirtualny organ, może i zmysł nawet. I niech mi ktoś spróbuje wmówić ze pośród wszystkiego co istnieje, człowiek jako jedyny postrzega czas. Odpowiem – dlatego ze jako jedyny  tak bardzo boi się, że mu go zabraknie. W miejscu tym wszelkie zbędne haczyki, trzymające nas w ryzach "kultury" po kolei odpadają. A i oczywiście też nie są „Nasze”. Pozbawione przymusu bycia, schną jeden po drugim jak liście pozbawione wody. Poczucie wolności i zjednoczenia z otoczeniem, tak ważne dla zaspokojenia potrzeby przynależności rośnie wprost proporcjonalnie do powyższego procesu. Przejmujące zjednoczenie. Inaczej tego nazwać nie sposób. Ale...  czy to dalej byłaby historia człowieka gdyby tego „ale...” nie było? Daje trzy tygodnie samotności stabilnej, wytrzymałej jednostce zanim zacznie skradać się zza jej pleców ciche szaleństwo. Kolejne haczyki, tym razem wbite dużo solidniej pod ludzką skórę zaczynają być wypychane odśrodkową potrzebą zrozumienia, prowokowaną ciepłą opieką fauny i flory. Odpowiedzialności, sumienie, pragnienia, plany, opinie. Szarpią we wszystkie możliwe strony, tak jak potężna wichura szarpiąc nim, sprawdza młode drzewo. Pozornie fundamentalne struktury chwieją się w najgłębszych posadach. Bez silnego, mocno wbitego w ziemie korzenia wyrwanie z hukiem murowane. Dewastacja i strach muskają nasze gołe plecy swoim wilgotnym zimnym skrzydłem. Poddajemy się, a wtedy trzeba zaczynać wszystko od początku. Tak, tak. Współczesny człowiek raczej nie ma okazji doświadczenia tych stanów na bieżąco. Krok po kroku, oswajając się spokojnie z takim rozwarstwieniem. Szok na pewno jest mniejszy przy odpowiednim dawkowaniu. Na ten moment jest to zarezerwowane dla tych których wewnętrzna siła pcha do tego typu doświadczeń. Taka samotność jak powyższa uczy, poprzez naukę rozwija. Chociaż może też dokonać gwałtownych nieprzewidywalnych zniszczeń.


 Wychowałem się w największym, i wciąż rosnącym mieście naszej pięknej polski. Warszawa, od momentu kiedy zacząłem rozpoznawać gdzie jestem - do teraz, przeszła potężna transformacje. Wciąż zastanawiam się dlaczego w herbie miasta mamy syrenkę, a nie feniksa. Odwiedziłem sporo wielkich miast tego globu. Powszechny apetyt na cywilizacje globalizacji, international culture spowodował unifikacje przestrzeni w jednolicie podążające głównym, betonowym nurtem. Każde większe miasto, zapewne wszędzie dookoła planety wygląda niemal identycznie. Jakby skopiowane w chorym umyśle czknięcie współczesności. Pisząc wygląda, mam na myśli również to jak się zachowuje. Jako struktura społeczna, jako nieprzewidywalna maszyno-struktura. Samotność w mieście ma często smak dragów popitych alkoholem. Jest gęsta, ciemna i wciągająca pod chodnik. Przybijająca długimi gwoździami do ściany lub podłogi. Bezwzględna. Żyjemy wciąż napastowani obrazami szczęśliwych ludzi, cudownych rodzin, waleni po głowach manekinami udanych związków, cudownych przyjaciół, obfitego życia dostajemy zadyszki podczas ślepego sprintu w górę schodami, które nie mają końca. Zawsze lubiłem tą analogie, porównującą człowieka "sukcesu" do chomika w kółku kręcącym się tylko wtedy, kiedy chomik przebiera nóżkami. Nie jeden naczelny ssak tak zginął powalony zawałem serca.
Ograniczenie do rutynowych bliskich relacji opartych na zrozumieniu, ciągły bieg do donikąd. Powierzchowność życia, i fałsz codzienności. Taki smak ma samotność w mieście. Pogłębiające się z dnia na dzień poczucie oddalenia, odsunięcia od "czegoś", czegoś bardzo ważnego. Coś mnie ominęło, nie nadążyłem, umieram. Zdycham. 
Zdecydowałem kilkakrotnie właśnie tak, że zdycham.Teraz i tu. Odpinam kabel. Niech się dzieje co chce. Każde takie przejście za pierwszym razem okupione jest bólem. I jak każda śmierć, i ta nie jest , wcale końcem, a niesie ze sobą siłę transmutacji . Po nie długim czasie psychicznej grypy, odkaszlniemy. Pojawi się niesamowita przestrzeń, która wykorzystana skutecznie da szanse na unikalne  spostrzeżenia. Kto właściwie nie lubi oglądać z dystansem mrowiska od środka, ten nie pójdzie tą ścieżką. Patrzeć na maszynerie skonstruowaną spontanicznie, i równie spontanicznie się de-konstruującą ? Taka samotność, choć okupiona osamotnieniem również uczy. Chociaż może już zafascynowanego nią delikwenta nie wypuścić z uścisku.Zamknąć go w labiryncie obserwacji, biernego przenikania suplementowanego skąpą przyjemnością.
 Po raz kolejny pakuje plecak. Po kilkunastu latach włóczęgi robię to dość sprawnie, niemal że intuicyjne. Czasem w drodze pytam sam siebie, co i gdzie wsadziłem? Odpowiedzi nie ma. Lądujesz w kraju w którym nikt nie mówi twoim językiem, kultura i życie jest odmienne począwszy od tego jak tasuje się karty, a skończywszy na tym jak i kiedy mąż dotyka żonę. Twoja twarz jest rozpoznawalna przez wszystkich, twoja skóra ma inny kolor. Myślisz inaczej, bo inaczej Cię nauczono. Uśmiechasz się kiedy indziej, jesz inną stroną. Nawet myjesz się inaczej. Po prostu, śniadanie jesz na kolacje i golisz się wieczorem. Na każdym kroku, w każdej relacji, codziennie spotykasz się z niezrozumieniem. Zamawiasz kawę, dostajesz herbatę. Chcesz z cukrem, dostajesz bez. Obracasz się w stereotypach, bo nie umiesz wytłumaczyć że jesteś jednostką. Po raz kolejny przez osamotnienie pojawia się szok. Szok papugi wśród wróbli. Po czasie tęsknisz, nie możesz spać. Chcesz z kimś pogadać, ale tak po ludzku. Wszystko gryzie, szczypie, atakuje. Nie ma się gdzie schować. Każdy patrzy, wszyscy mówią o Tobie, ale nie rozumiesz co. Jesteś przecież sam. Sam ze swoimi opiniami, strachami. Sam ze swoją izolacją. Walisz głową w stół, w mur zdając sobie po chwili sprawę że Ci spadły trampki. Wokół Ciebie ludzie, tacy sami jak Ty. Kochają, śnią, wierzą i marzą. Pod nogami ziemia, a nad głową słońce. Zaczynasz oddychać miarowo, zaczynasz chłonąć otoczenie, podziwiać, uczyć się. Tak bardzo chciałeś tu być, tak wiele pięknych doświadczeń tu czeka na Ciebie. Szok mija, jak zawsze. I pojawia się, jak zawsze. A smak samotności znasz bardzo dobrze, jak i wszystko inne co pochodzi z Ciebie i jest związane z Twoim doświadczeniem.

 Ona urywa się z nienacka, jak każdy sen. Jak każdy sen może być trampoliną, jeśli nie pozostanie koszmarem.




Komentarze

  1. Pięknie piszesz. Samotność jest koniecznością, jest to jedyny sposób na usłyszenie i poznanie siebie pomiedzy chaotycznymi myślami.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz